pole herbaty

pole herbaty

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Jet Lag i Biało-Czerwona Strzała

Cześć!:)

Pierwsze dwa dni za nami. Niestety, walczymy z czymś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyliśmy, a mianowicie - Jet lagiem. Jest to niedostosowanie organizmu do nagłej zmiany strefy czasowej. Kończy się to na tym, że nie mogę spać po nocach. (Ewe jest znacznie bardziej pancerna :) i udało się Jej o wiele lepiej to znieść). Dlatego też pierwsze dwa dni na Phuket były dość krótkie - wstawaliśmy odpowiednio o 14 i 13. Tutaj chcielibyśmy serdecznie pozdrowić wszystkich, którzy mają na 8 do pracy! :)

Pierwszy dzień minął nam bardzo leniwie - tak jak zaplanowaliśmy. "Z samego rana, po śniadanku", czyli ok. 16:30, wylądowaliśmy na plaży. Kata Beach (miejsce, gdzie jesteśmy), można porównać trochę takie tajskie Międzyzdroje. Kurort, z piękną, ale zatłoczoną plażą. Pełno tu wytatuowanych rosyjskich turystów i brytyjskich emerytów. Co nie zmienia faktu, że bawiliśmy się świetnie, zwłaszcza oglądając piękny zachód słońca, gdy plaża była już prawie pusta :) Wieczorkiem, wyskoczyliśmy na obiad z Piotrkiem i Marysią. Bardzo przyjemny dzień.

Kolejny, miał być już bardziej twórczy. Niestety pobudka o 13, kazała nam nieco zmienić plany... co suma sumarum, wyszło nam na dobre! Wypożyczyliśmy na pół dnia skuterek i zaczęliśmy objeżdżać wyspę na własną rękę. Oczywiście nie obyło się bez problemów. W końcu jeździliśmy wcześniej tylko raz, więc miałem kłopot z jej odpaleniem :) Przez co od spanikowanej Pani, wynajmującej nam motorek usłyszałem:

- "Ajj fink ju kenooot drajjwwww!!!"
Na szczęście, pod presją, nie bez pomocy Ewe, udało się nam odpalić motorek i uspokoiliśmy nieco Panią. No ale przy zdawaniu Strzały - Pani oglądała ją z 10x z każdej strony, aby dokładnie sprawdzić, czy w nic pod drodzę nie przydzwoniliśmy :)

Trafiła nam się piękna Honda w naszych narodowych barwach - stąd też jej nazwa w tytule. Osiągała zawrotne prędkości do 70-80 km na godzinę. Tutaj info zwłaszcza, do naszych kochanych rodziców - oczywiście jeździliśmy w hełmofonach i ZAWSZE zgodnie z przepisami ruchu drogowego ;). Chyba byliśmy jedynymi w całej Tajlandii. Oczywiście, gdy tylko mogliśmy od razu zjechaliśmy na boczną, bardziej off-roadową trasę. Asfalt jest zbyt tendencyjny.




I to był świetny pomysł. Bo nie dość, że spotkalismy po drodzę węża - bydle miało przynajmniej z półtora metra długości. Niestety / na szczęście od razu uciekł w krzaki. Przypuszczam, że wystraszył się nas w równym stopniu, co my jego. No i w końcu dojechaliśmy do przepięknej szutrowej drogi, wiodącej wprost na plażę, która wyglądała jakby zaraz miał przy niej zacumować Kpt. Jack Sparrow z całą załogą. :)
Pomyślelismy, że to byłaby fajna miejscówka do grania w Kupców i Korsarzy!




Niestety na plażę nie dotarliśmy. Zostaliśmy perwersyjnie oszukani przez naszą Strzałę. Ze względu na to, że zatrzymaliśmy ją pod kątem, całe paliwo spłynęło na jedną stronę baku - dlatego, zaświeciła się rezerwa. Przerażeni myślą o powrocie na piechotę, zawróciliśmy. Później się okazało, ze paliwa mamy znacznie więcej. No trudno.

Ale nie ma tego złego. Pojechaliśmy zobaczyć Big Buddha! Wielki posąg w stylu Jezusa w Rio... no.. a może bardziej tego w Świebodzinie. :) Niemniej, pomimo, że jest to popularna 'atrakcja turystyczna', jest zdecydowanie warta zobaczenia. Sam posąg - jak to posąg. Fajny, można zrobić zdjęcie. Ale wszędzie w okół, głównie na drzewach i specjalnych sznurach, wiszą mosiężne dzwoneczki. Na każdym dzwonku są napisane jakieś życzenia lub wspomnienia. Od "Tu byliśmy i bardzo się Kochamy - X i Y", po "Tom, pomimo, że odszedłeś tak nagle, zawsze będziemy Cię pamiętać". To trochę jak most z kłódkami na Ostrowie... tylko, że kłodki nie wydają dźwięku. Gdy zawieje nawet najlżejszy wiatr, dzwonki nadają temu miejscu magiczną aurę. My mieliśmy szczęście, że trafiliśmy jeszcze na półmrok, na tuż po zachodzie słońca. Wrażenie - niesamowite.


No i po powrocie - o dziwo - byliśmy punktualni! Czas na obiadek w naszej ulubionej knajpce na przeciwko. Zawsze jest tam odpalony telewizor z głupkowatymi programami typu "Śmiechu Warte" po tajsku. Dziś było "Killer Karaoke Contest"... nawet nie chcę wiedzieć o co chodzi w tym programie. A przy tym wszystkim, w specjalnym posłanku, na podłodze knajpy śpi sobie dziecko jednej z kelnerek. Jak zapłacze, to podchodzi do niego, utuli, pogada... i odłoży śpiące maleństwo z powrotem na podłogę.

Welcome to Thailand.


Dla zainteresowanych kulinarnie: dziś były - warzywka w sosie ostrygowym i zupa kokosowo-imbirowa z krewetkami. Zupa absolutnie obłędna :) Ewe zdobyła kontaktowy punkt w konkursie: "Kto wybierze lepsze jedzonko!". Jest 1 do 2!

P.S.
Autor posta - Koniu. Ewe śpi :) nie wylogowałem się z Jej konta omyłkowo.

P.P.S
Plany na jutro: spadamy z Kata Beach i jedziemy do Phuket Town. Ponoć bardzo ładne. Tam zostaniemy 1 lub 2 noce, aby przygotować się w trasę: "na poszukiwanie naszej wysepki" :) czyli takiej, jak z reklamy batoników Bounty - piasek, palmy, rafa koralowa... i żywej duszy w okolicy. Ale o tym w następnej odsłonie :)

3 komentarze:

  1. Gratuluje poruszania się jednośladem bez gleby :) Widzę, że bezpieczeństwo u Was przede wszystkim kaski są! ochraniacze, rękawice, kurtka i przede wszystkim odpowiednie buty do jazdy też :D W Polsce masakra zapewne tam fantastycznie wpisaliście się w otoczenie innych motocyklistów0skuterzystów :D Ćwiczcie tam ćwiczcie jak wrócicie to przesiądziecie się na większe pojemności :)
    Plaża, którą znaleźliście zawładnęła moim sercem :D Ależ tam musi być pięknie :) i ten budda z zachodem słońca mmmm....
    Czekam z niecierpliwością na następny post i dzięki za pozdrowienia, jutro znów na 8 do roboty :P
    ps Zazdroszczę Ewelinie drinka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. o 13 tu zapracowane ludki już są zamęczone korpożyciem, zazdro 1621.

    OdpowiedzUsuń