pole herbaty

pole herbaty

środa, 19 listopada 2014

O nurkowaniu, smokach z Komodo i gorących źródłach

Indonezja może pochwalić się jednymi z najlepszych na świecie miejsc do podziwiania życia podwodnego. Dookoła niezliczonej ilości wysp, z jakiej składa się Indonezja (około 17 000) rosną rafy koralowe, które przyciągają miliony ryb. I turystów.

Dopóki nie zanurzyłam głowy pod wodę przy rafie koralowej z prawdziwego zdarzenia, te miliony ryb wydawały mi się ciężką do wyobrażenia przesadą. Spodziewałam się zobaczyć kilka kolorowych okazów, jeżowce, no ewentualnie rozgwiazdę.
To, co spotkało nas pod wodą, to tętniący życiem, zatłoczony świat, podążający zgodnie z prądem.
Nurkowanie rozpoczęliśmy na opisanej już Gili Gede. Z wysepki wypływa łódka i zatrzymuje się w kilku miejscach. Najciekawszym i najprzyjemniejszym miejscem była plaża przy Gili Layar.




Fot. Roland.

Roland pochodzi z Niemiec, pracuje w Szanghaju i jedną z jego największych pasji jest nurkowanie i robienie zdjęć. Trzeba przyznać, że świetnie mu to wychodzi. Poznaliśmy się na Gili Gede, spędzając wspólnie czas na nurkowaniu i gadaniu. Dzięki jego uprzejmości możemy pokazać, co widzieliśmy pod wodą; Michała aparat nie nadaje się do zamaczania :)

Fot. Roland. Nie tylko ryby, ale sama rafa też mieni się tysiącem kolorów.

Fot. Roland.

Fot. Roland.

Fot. Roland.

Fot. Roland. Dla niewtajemniczonych - to też jest ryba... nazwaliśmy ją ryba 'dziw'.
Fot. Roland. Jak się ma szczescie, można też dostrzec takiego kolegę.

Fot. Roland. Prawie jak Arielka.

Drugim miejscem, które wypróbowaliśmy z rurką i maską, to okolice wyspy Flores, czyli Park Narodowy Komodo.

Jak dotrzeć z Lomboku na Flores?


Na wschód od wyspy Lombok (stolica w Mataram) leży Sumbawa, za nią dalej na wschód, Flores.





Agencje turystyczne oferują łączone przejazdy autobusem i promem (autobus odjeżdza z wybranego miasta na Lomboku - my jechaliśmy z Kuty); można też samodzielnie organizować sobie przejazdy lokalnym transportem przez cały Lombok, potem prom na Sumbawę, przejechanie Sumbawy i promem na Flores. Trwa to minimum 24 h.
Opcja z Kuty autobus+prom kosztowała średnio 430 000 rupii na osobę.
My kupiliśmy sobie bilety na lokalny prom Pelni (również płynie 24h) z Lembaru na Lomboku do Labuan Bajo na Floresie, w klasie ekonomicznej za 200 000 rupii.


Flores okazał się najdroższą z dotychczas odwiedzonych wysp. Żelaznym punktem wycieczek docierających do Floresu jest rejs na wyspę Komodo. Legendarne warany żyją wyłącznie na tej wyspie oraz kilku mniejszych dookoła i nigdzie indziej na świecie. Niesamowite, jakie potwory potrafi stworzyć natura :)

Tylko jak ten potwor spi odwzylismy sie podejsc blisko :)
Na Komodo zyja tez jelenie, niespecjalnie boja sie ludzi. Jedza je tylko warany.
Malutki waran

Ślina waranów jest toksyczna; po urgyzieniu bawoła wodnego bakterie zawarte w ślinie waranów zakażają cały organizm ofiary i bawół umiera po około 2 tygodniach.

Warany mają około 2-3 metrów długości, ostre pazury i zęby. Wydają się być leniwe i powolne, ale potrafią się nagle zerwać i szybko biec. Zdarza się również, że na wyspie Rinca atakują ludzi.

Ceny rejsów na wyspę Komodo (i wyspę Rinca, tam też są warany) w agencjach turystycznych zaczynają się od 1 miliona rupii (ok. 300 zł), w cenę wchodzi nocleg na łódce i jedzenie. My mieliśmy szczęście, bo w hostelu, w którym się zatrzymaliśmy, jeden z pracowników miał swoją łódź i rodzinę mieszkającą w wiosce na Komodo. Popłynęliśmy więc z nim (za połowę tej ceny) i dwie noce spędziliśmy u jego rodziny w chatce.


Tak wyglada jedna z typowych indonezyjskich chatek na Komodo. Wnetrze sklada sie z otwartej kuchni i werandy, pokoiki poprzedzielane byly plytami ze sklejki.
Kuchnia

Ulica w wiosce. Zycie plynie tu naprawde wolno. Dzien sklada sie z jedzenia, wypoczywania, odwiedzania sasiadow i obowiazkow domowych.


Wody Narodowego Parku Komodo przy wysepkach wyglądają mniej więcej tak:



Można w nich przepaść na cały dzień:) Mi udało się zobaczyć mantę (Michał wyśledził ich aż 11!), strasznie to wyglądało jak rozdziawia paszczę i płynie w moją stronę! Szybko uciekłam :)

Niestety, nie mamy zdjęć tych morskich stworów, więc zamieszczę tylko zdjęcie z Google, aby pokazać, na co się można pod wodą natknąć:


www.ug.edu.au
Rekordowa manta miała szerokość ok. 9m. My spotkaliśmy takie ok. 2 - 3m.


Z Labuan Bajo na skuterze pojechaliśmy też do wioski Wersawa, w której wszyscy wiedzą, że jej nazwa brzmi podobnie jak nasza stolica i mieszkańcy ucieszyli się z wizyty Polaków.
Wersawa oferuje następujące atrakcje:

ananasy na krzaku, rosna ogródkach

drzewa z orzechami makadamia, chyba najdroższymi na świecie, a tu rosną niemal wszędzie


Fish spa; kąpaliśmy się w rzece za wioską, w której pływa mnóstwo malutkich rybek, odżywiających się między innymi naskórkiem. Łaskocze strasznie :) We Wrocławiu koło Szewskiej jest salon spa, w którym można sobie taką przyjemność wypróbować, jest tam jak dobrze pamiętam fish spa na dłonie i ręce.


Gorące źródła, Ulumbu, Flores

Genialna sprawa! Pierwszy raz w życiu mieliśmy okazję podziwiać taki dziw natury.

kamienie są ciepłe, miejscami gorące. W powietrzu unosi się zapach siarki



fumarole, czyli miejsca wydobywania się pod ciśnieniem pary wodnej.


Woda wrze!


Do Ulumbu podjechaliśmy skuterem z miasta Ruteng, około 1,5 h jazdy krętą górską drogą. Po drodze widziałam babki siedzące na gankach z żółtą papką na buzi; okazuje się, że siarkowe błotko z okolic gorących źródeł doskonale wpływa na cerę!


błotko

Na Floresie odwiedziliśmy jeszcze parę miejsc z gorącymi źródłami. W okolicach miasta Bajawa relaksowaliśmy się tak:



W wiosce Nage łączą się dwa strumienie: zimny i gorący, tworząc bardzo przyjemne miejsce do spędzania czasu :) Jest osobny "basenik" z zimną i osobny z gorącą wodą, poniżej wody się mieszają.




Małe Wyspy Sundajskie (czyli między innymi Flores) leżą na granicy dwóch płyt tektonicznych, stąd też aktywność wulkanicza oraz obecność gorących źródeł w tym rejonie. Zapewnia to także takie atrakcje jak dymiące wulkany, o czym napiszemy w następnym odcinku :) 

Kilka informacji praktycznych:

  • Główną atrakcją wioski Wersawa jest wodospad Wulang (Cunca Wulang); z głównej drogi z Labuan Bajo w kierunku Rutengu jest wyraźny drogowskach, jak tam dotrzeć. Na miejscu pobierana jest opłata 10 000 rupii (3 zł) i wymaga się wzięcia przewodnika, aby dotrzeć do wodospadu (80k na grupę), chociaż trasa z wioski nie jest trudna. 

  • ceny noclegów w Labuan Bajo na Floresie w dormitoriach zaczynają się od 40 000 rupii za osobę, w pokoju dwuosobowym 123 000; Ruteng i Bajawa cenowo podobnie. My spaliśmy zwykle za około 150 000.

  • W Labuan Bajo jest świetny nocny market z rybami (przy porcie - na lewo od Pelni). złowione ryby i inne morskie stworzenia leżą w lodzie, wybiera się swoją ofiarę, po czym czeka, aż się ładnie zgrilluje. (25-50k za sztukę, zależnie od wielkości i typu. Najlepsze, jak zawsze białe i czerwone snappery).

wtorek, 4 listopada 2014

4 powody, by zostawić wszystko i lecieć do Indonezji


  1.  Już tylko słysząc coś tak egzotycznie brzmiącego jak Małe Wyspy Sundajskie (tak po polsku nazywa się region, gdzie aktualnie rezydujemy), człowiek zaczyna się zastanawiać, dlaczego jeszcze siedzi przed kompem, zmiast pakować się i biegiem na plażę?

W głowie natychmiast rodzi się piękny obrazek z idealnie białym piaskiem i palmą wygiętą dokładnie w tą stronę, którą trzeba. I pewnie to wygląda mniej więcej tak:

Wersja prosto z Lonely Planet i National Geographic.

Więc jak już ktoś dokona tego wysiłku i dotaszczy się na tropikalną plażę, ma okazję zestawić swoje o niej wyobrażenia z rzeczywistością:

Wersja real.

Tony śmieci. Przykre to, ale prawdziwe - na plażach, gdzie nie ma dużo turystów, mieszkańcy zostawiają po sobie góry plastiku. Turyści natomiast pozostawiają po sobie miejsce względnie czyste. Do tego wysychające glony i morskie trawy. Dzieci namolnie proszące, aby kupić od nich bransoletkę ("Na książki do szkoły"; po skończonych interesach odjeżdzają na nowitukich skuterach Yamahy).




2. To doskonała okazja do trenowania swoich umiejętności targowania się, jakby jeszcze komu było mało po doświadczeniach z innych części Azji. Indonezja to świetne miejsce na sprawdzian, kto ma więcej tupetu - turyści czy lokalni.

"Kupno" "biletu" w transporcie publicznym odbywa się następująco: Indonezyjczycy podchodzą do minibusa odjeżdzjącego w pożądanym kierunku i zamują miejsca. Turysta podchodzi do kierowcy, pyta o bilet i słyszy astronomiczną cenę. Niezrażony, idzie do kasy (jeśli ma szczęście być na "dworcu"), która najprawdopodobniej będzie zamknięta. Wraca więc do kierowcy i próbuje przekonać, żeby ten nie ograbiał go za przejechanie 30 km z połowy tygodniowego budżetu.  

Indonezyjskie mini-busy, czyli bemo


3. Znudzony ziemniakami i schabowym ów typowy człowiek, na pewno da się skusić obietnicą fantazyjnych posiłków, jakie może oferować coś tak egzotycznego, jak Indonezja. 

Ma więc do dyspozycji smażony ryż (nasi goreng) na oleju wielokrotnego użytku, może też być smażony makaron z chińskich zupek (mie goreng) z dodatkiem jakże uniwersalnego glutaminanu sodu. Ryżyk można urozmaicić galaretowatymi pulpetami ze zmielonych nóżek kurczaka (bakso), sprzedawanych na każdym rogu.

4. I wreszcie - upragniony święty spokój! Jak już się przełknie tą obowiązkową dawkę tłustego oleju, dotrze jakoś na wymarzone miejsce, cóż może zakłócać błogi wypoczynek na egzotycznej wyspie?

Islam. (Indonezja to największy kraj muzułmański).
Punktualnie o godzinie 4:30 nadchodzi czas, aby wierni i niewierni zaczęli słuchać nauk Allaha, niezależnie od tego gdzie się znajdują. Na meczetach zainstalowane są głośniki o ogromnej mocy, tak, że w nocy gwarantowana jest pobudka wyjącego muezzina. Słuchając tego, mam wrażenie, że to jakiś konający dorwał się do mikrofonu, ale nie, to jest "śpiew" na chwałę bożą.
Jeszcze w południe niech sobie niewyspani niewierni i wierni przypomną o Allahu. I po południu. Żeby im się dobrze spało, wieczorem kolejna dawka transmisji modlitw na żywo, trwających o każdej porze średnio godzinę!!
Przepiękny, wciąż w budowie, meczet w Metaram. (Lombok)




No, uff. Pierwsze starcie z Indonezją za nami.
Trochę trzeba było pomarudzić. Trochę ponarzekać, nie porzuciliśmy jeszcze naszych polskich korzeni mimo półrocznego życia na obczyźnie.
I teraz trochę bardziej realistycznie :)

Indonezja - drugie starcie


  • Po przylocie na Bali, osiedliliśmy się w Denpasar, stolicy wyspy, co było błędem, bo w tym mieście nic ciekawego nie ma.
  • Na lotnisku poszliśmy do stoiska pre-paid taxi, nawet w takim miejscu należało się targować o cenę przewozu!
  • Odwiedziliśmy sławną plażę na Bali, Kuta Beach, na którą walą ludzie z całego świata - sprawdzić, o co tyle szumu.Szeregi sklepów, dom handlowy, dzikie tłumy... No ale plaża faktycznie ładna :) Choć przepełniona ludźmi, to jednak wciąż jest to jedna z lepszych plaż dla surferów. Nie nasz klimat, zupełnie.
Surferzy na Bali


  • Pojechaliśmy więc do miasteczka Padang Bai, skąd wypływają promy na sąsiednią wyspę, Lombok. Wówczas zepsuła się nam cała elektronika -Michała aparat, komputer i telefon, więc zamiast dalej sprawdzać, o co w Bali chodzi, jeździliśmy po serwisach...
W Padangbai jest mnóstwo agencji oferujących transport na Lombok oraz na przesławne rajskie wysepki Gili. Z racji, iż na Gili jechali absolutnie wszyscy, zdecydowaliśmy tam nie jechać.
  • Bilety na lokalny prom kupiliśmy w porcie,za 40 000 rupii indonezyjskich, czyli ok. 12 zł. Prom lokalny płynie na Lombok 4 godziny, agencje oferują szybkie łódki za ok. 130 000 rupii, które docierają do Lomboku w 1,5 - 2 godziny.

Co można zrobić na Lomboku?


Prom na Lomboku dociera do Lembaru. Nic zupełnie w tej mieścinie nie ma, od razu więc ruszyliśmy w kierunku Pelangan, na południu Lomboku, by dostać się na inną wysepkę Gili - Gili Gede.

Maluteńka wyspa (obeszliśmy ją w 6 godzin), baaardzo nieturystyczna. Przy plaży pobudowane bambusowe chatki i zagrody dla krów, dookoła biegają kozy i kurczaki, panie robią pranie i zbierają muszle na obiad (wybierając je z setek walających się własnych odpadków). Prawidziwe wiejskie życie :)





Muszelki, piasek, kurczak

Inny mieszkaniec plaży na Gili Gede
Myśleliśmy też, że znalezliśmy naprawdę duże muszle...

... do czasu wykopania z piasku tego potwora :)



W stolicy wyspy Mataram, w biurze imigracyjnym przedłużyliśmy sobie naszą miesięczną wizę o kolejne 30 dni. Czekaliśmy na to tydzień, niestety tyle to trwa i szybciej nie będzie. Mieliśmy pecha, gdyż ponoć dopiero co zmieniły się przepisy wizowe (znowu!) i przedłużenie visy on arrival trwa tyle samo co normalnej wizy... ponoć, wcześniej było to kilka godzin, do max 2 dni. Mataram ma jakieś tam muzea, ale nam się nie chciało ich zwiedzać.

Ogarnęliśmy też, jak radzić sobie z płaceniem za transport. Albo pytamy wcześniej jakiegoś lokalesa, ile powinniśmy zapłacić za przejazd od A do B i wchodzimy do busa, nie pytając kierowcy o cenę; albo patrzymy po dojechaniu na miejsce, ile płaci reszta. Dajemy kasę i odchodzimy, nie słuchając ewentualnych lamentów.

Kuta - zupełnie inna od Kuty na Bali. Backpackerskie, chill-outowe miejsce, o bardzo przyjemnej atmosferze i urokliwych plażach.
Sprzedawczyni sarongów. Trzeba się ostro targować; jakieś 30% wartości  podanej ceny jest rzeczywistą wartością towaru

Plaża Tawung Awn



Okazało się też, że gdy wiemy już, co trzeba jeść, jedzenie w Indonezji może być przepyszne. Zamiast wspomnianych bakso, lepiej rozkoszować się "światłem księżyca" (terang bulan) lub "jajecznicą" (martabak). Pierwsze to gruby naleśnior, wypchany po sufit różnymi słodkościami, jak np. banany, czekolada, orzechy, masło, słodkie mleko z puszki oraz... żółty ser. O dziwo, nawet wersja z serem jest PYCHA! "Jajecznica", to też naleśnik, smażony na wielkiej patelni, oblewany co chwila gorącym olejem. W środku ma jajka, warzywka i czasem mięcho. Fantastyczne i tanie jedzenie.

Terang bulan
Stoisko z naleśnikami. Zwykle otwierane późnym popołudniem/wieczorem (zależnie od wyspy)


Do tych pyszności, dochodzą oczywiście grillowane ryby (głównie mahi-mahi, czyli koryfena), ale także mieliśmy okazję próbować barrakudę i merlina.




Do tego warto spróbować soto ayam - czyli zupę z kurczaka... coś a'la nasz rosól, ale pełen warzyw i przypraw. No i oczywiście, podobnie jak w Malezji - sataie (sate ayam). Szaszłyki z kurczaka z sosem z orzeszków ziemnych i chilli. Można też dziabnąć gado-gado lub cap-cay. Pierwsze to podsmażone warzywka z tym samym sosem, co do satayów, a drugie to warzywa przyrządzone na parze. Do tego, koniecznie świeżo wyciśnięty sok owocowy za jakieś 8-12 tys. rupii (2,50 - 3,50 PLN). Nie zapomnijcie krzyknąć - "Tidak gula!", czyli "bez cukru". :)