pole herbaty

pole herbaty

wtorek, 13 maja 2014

*Beep Beep* Indie!

Wylądowaliśmy w Delhi. Na lotnisku, gdzie na posadzce są dywany, a na ścianach wielkie, złote dłonie ułożone w odpowiednie mudry. 

Czekając na dwójkę znajomych - Asię i Mariusza, musieliśmy zostać w Delhi 3 noce. Czas ten spędziliśmy głównie na próbie zaaklimatyzowania się do niesamowitego chaosu tego miasta i całych Indii. Bezskutecznie. 

Indie uderzają we wszystkie zmysły jednocześnie. Jazgot, krzyki, brud i smród są nieporównywalne do tych w Bangkoku. Spacerując po Main Bazaar - jednej z najpopularniejszych ulic 'backpackerskich' w Delhi - słyszymy, przede wszystkim, nieprzerwany dźwięk klaksonu. Wszyscy w Indiach trąbią bez ustanku. Nawet jadąc pustą ulicą. Na środku drogi, pomiędzy plackami odchodów, stoi ich winowajczyni - krowa. Żebraków bez liku. Często bez nóg lub bez rąk, na specjalnych wózeczkach. Kilkuletnie dzieciaki podchodzą, łapiąc za rękę, pokazują na swoje usta lub po prostu wyrywają z ręki puszkę Coca-Coli. Zdarza się też, że rzucają w białych kamieniami! Na to wszystko trzeba się uodpornić i nigdy nie ulegać. Pomimo biedy panującej w Indiach i na pewno wielu ludzkich tragedii - większość z żebrzących to spryciarze, którzy chcą po prostu naciąć białasa na kasę. Np. wspomniane dzieciaki, momentalnie przestają nas nękać, jak wokół pojawi się kilku dorosłych Hindusów. Często mają na sobie fikcyjne bandaże - niby zakrwawione. Tak na prawdę są farbowane sokiem z granatów, a ich rodzice obwiązują nimi je w pobliskim parku. Jeśli ktoś jest zainteresowany tematem – wystarczy wpisać 'begger market india', a wyskoczy kilka ciekawych artykułów.

Main Bazaar - Delhi.

Wszędobylskie :) Skrzyżowanie dwóch głównych ulic w Haridwarze.


Ale pomimo, że wszystko to nas przytłacza, to bardzo nieuczciwym byłoby stwierdzenie, że tacy są Hindusi. Spotkaliśmy na swojej drodze również wiele bardzo miłych osób. Właściciel knajpki informuje nas po polsku, że to, co widzimy na sąsiednim stole to "kuczak!"; okazało się, że Pan pracował kiedyś w Polsce i potrafił mniej więcej się dogadać. Kolejny przykład: Pan Sikh, prowadzący biuro turystyczne, poinformował nas o pobliskim bankomacie, który wypłaci nam kasę bezprowizyjnie. Mógł na nas zarobić - nie zrobił tego. Miło pogadaliśmy o krykiecie i właśnie trwających wyborach z dziewiętnastoletnim recepcjonistą hotelowym – entuzjastą jogi, a kolega ze straganiku z masala chaiem (herbatka, z korzennymi przyprawami i mlekiem - pyszne), okazał się bardzo utalentowanym artystą, który maluje dłonie i stopy henną. Asia skorzystała z jego usług. Takich miłych historii, można opowiadać więcej. To tak, aby nie było, że każdy Hindus na świecie, chcę ogołocić Cię do zera... dąży do tego tylko zdecydowana większość. :)

Malowanie henną Asiowej nogi przy pysznym chai


Po trzech dniach w Delhi, spotkaliśmy się ze znajomymi i ruszyliśmy do Haridwaru oraz Riszikeszu. Oba miasteczka są dość podobne. Przede wszystkim, są to święte miejsca, gdyż znajdują się na Gangesem i są pełnę Ghatów - schodów prowadzących do rzeki. Riszikesz uznawany jest też przez stolicę jogi, ayurvedy, etc. Przez to jest tam dużo więcej zagranicznych turystów i miasto jest spokojniejsze i przyjaźniejsze od Haridwaru.

W tych dwóch miejscach, cały czas tętni życie nad Rzeką-Matką. Co chwila coś się dzieje. Hindusi nie oddzielają w żaden sposób życia codziennego, pracy oraz religii. Nie idą do pracy na 8 rano, potem nie wracają do domu, aby zasiąść przed telewizorem, a w niedzielę nie idą do kościoła. U nich wszystkie sfery życia bezustannie się przeplatają i dlatego nie ma nic dziwnego w tym, że ktoś wrzuca kwiaty do Gangesu, czy też oczyszcza swoje złe uczynki, zażywając kąpieli, a obok ktoś robi pranie. Wszystko jest OK. Bardzo ciekawie robi się nad "Ganga" wieczorami. Wtedy odbywa się wiele ceremonii z oczyszczającym ogniem i sporo osób podpala specjalne lampiony i puszcza z nurtem rzeki. Wygląda to bardzo urokliwie.

Najpopularniejszy ghat w Haridwarze.

'Zmywanie' grzechów. Lub normalna kąpiel. Nigdy nie wiadomo.

Sklepiki z kwiatami, pamiątkami, czerwonym pyłem do robienia kropek na czole - jest tego od groma przy samym Gangesie, jak i każdej świątyni.

Po tańcu i śpiewach z ogniem, lokalny Guru rozdaje błogosławieństwa wraz z kwiatami dla wiernych. Hindusi również podchodzą do świętego ognia, aby zanurzyć w nim na chwile ręce i oczyszczają nim swoje grzechy, wykonując gesty jakby chcieli go rozsmarować po czubku głowy i twarzy.

Puszczanie małych łodeczek z nurtem Gangesu. W łódeczkach/miseczkach z reguły są kwiaty i płomień.

Czasami święty płomień jest przekazywany z rąk do rąk.

Dodam jeszcze słowo o jedzeniu. To jest zdecydowanie jasna strona Indii. Jest obłędne. Wszystko je się z ryżem, roti lub naanem. Te dwa ostatnie to charakterystyczne cienkie pieczywko, (roti - cieńszy, naan - grubszy) wypalanym w piecu Tandoori lub na ogromnych woko-podobnych patelniach. Do tego dobiera się odpowiedni gęsty sos z warzywami, curry, szpinakiem, czy paneer - bardzo smacznym rodzajem białego sera. Sosów (grease) jest pełno rodzajów. Moim ulubionym daniem jest zdecydowanie navrathan korma. Gęsty sos, lekko pikantny, z warzywami, suszonymi owocami (czasem również ze świeżą papają lub ananasem) i orzechami. Absolutny obłęd. Można też brać całe zestawy - i te są najpopularniejsze wśród lokalnych - tzw. thali. Są podawane na charakterystycznych, dużych talerzach z przegródkami, zrobionymi ZAWSZE ze stali nierdzewnej. Nieodłącznym składnikiem thali jest dhal – soczewica w sosie. Z reguły pikantna.

Na pierwszym planie zestaw mistrzów - navrathan korma + roti. Na drugim gęsty sos pomidorowy z paneer i groszkiem. Do picia: koniecznie masala chai lub przepyszne lassi (jogurt miksowany z wybranymi owocami). A na upały - lemon-mint soda. Czyli zimna woda gazowana w butelce, a w szklance liście mięty i wycisnięty sok z cytryny. Szklanki wszędzie rodem z PRLu. 


Plany na najbliższe dni. O 4 rano... ...  bez komentarza.... ruszamy w Himalaje. Czeka nas ponad dwunastogodzinna podróż autobusem i jeepem do Gangotri. Stamtąd ruszamy pieszo do źródeł Gangesu! A potem, wynosimy się ze stanu Uttrakhand, prosto do Himachal Pradesh. Na medytacje w McLeod Ganj.




3 komentarze:

  1. Jak to brak komentarza!!!!!!!!!!! Cieszę się ,że przeczytałam o tych Himalajach po Waszym z nich powrocie.Zdjęcie Himalajów(mms) fantastyczne... jednakowoż.. Pozdrawiamy , opis czasu w Indiach bardzo barwny i bardzo interesujący. No, ale chyba paru Hindusów na jakąś godzinę do pracy chodzi chociażby żeby z Creditt Suisse w Polsce porozumieć się w sprawie jakiejś lub dzieci nauczyć czegoś. Pozdrawiamy - A&R&A&Ryszardzik

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdy nie byłem w Indiach.
    Czytałem ostatnio artykuł o "Gap Year" z którego zapamiętałem zdanie, że "Indie to kraj w którym życie i śmierć spotykają się w rynsztoku ..." Wasze opisy chyba to potwierdzają ... ?
    Nie widziałem zdjęć z Himalajów ... !

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdjęcia właśnie wrzucone :)

    OdpowiedzUsuń