pole herbaty

pole herbaty

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Slumdog millionare na żywo

W Indiach naprawdę nie jest łatwo:) Wszystkie hinduskie perełki, takie jak przesławny Tadź Mahal, poukrywane są w plątaninie brudnych, śmierdzących uliczek i podróżując samodzielnie naprawdę potrzeba determinacji, by to wszystko odkryć.

Do naszych wysiłków zwiedzalniczych dołączyła Ola. Zaczynamy łaskawie od podarowania New Delhi trzeciej szansy na pokazanie nam swojej przyjaźniejszej twarzy. Ola jest tu po raz pierwszy, to twarda zawodniczka jeśli chodzi o oglądanie zabytków, więc nie tracimy czasu.

Świątynia Lotosu w Delhi ciekawi nas ze względu na swoją uniwersalność. To świątynia dla każdego, pozbawiona jakichkolwiek przedmiotów kultu; w środku znajdują się krzesła i puste ściany – z założenia wyznawca każdej religii ma się tutaj czuć jak u siebie. Bardzo praktyczne! Świątynię wybudowali wyznawcy religii babaistycznej, która jak dla mnie jest najbardziej uniwersalną na świecie – zakłada, że we wszystkich religiach chodzi o to samo, wszystkie na swój sposób dążą do tego, by człowiek osiągnął zbawienie i był szczęśliwy. Więc po co tworzyć podziały, lepiej się w tym dążeniu złączyć i nie tworzyć żadnych sztucznych rytuałów itp. Wyznawcy stawiają też mocno na edukację i równość kobiet i mężczyzn. Jedno z zaleceń mówi, że jeśli w rodzinie jest syn i córka i tylko jedno dziecko można posłać do szkoły, należy posłać córkę, ponieważ to kobiety są przyszłością narodu :) 

Świątynia lotosu. Z lotu ptaka baseny z wodą tworzą płatki. :)
Rodzina czekająca w długiej kolejce do Lotus Temple.
Nie powiodło nam się z odwiedzeniem Czerwonego Fortu ani Muzeum Gandiego – raz był to poniedziałek, a wówczas większość obiektów jest pozamykana, następnego dnia akurat pani premier zechciała się wybrać do fortu i dla gawiedzi był wstęp wzbroniony.

Za to zaspokoiłyśmy z Olą sroczy instynkt na Chandi Chowk, jednej z głównych ulic handlowych na przeciwko Czerwnego Fortu. Sprzedają tam wszystko, z czego warto wspomnieć sari i przyprawy (tzw. Spice Market, część Chandi Chowk). Targowanie się jest koniecznością; najlepszą dla nas techniką okazało się odchodzenie od stoiska. Sprzedawcy wybiegają za nami i oferują znacznie większe rabaty niż na początku wspólnych dyskusji.

Spice market.

Delhi, mimo wszystko dość mocno nas zmęczyło. Jest tu gorąco, brudno, głośno, sprzedawcy nachalnie zachwalają swoje towary. Po dwóch intensywnych dniach zdecydowaliśmy, że jedziemy do Agry.

Dworzec główny w Delhi ma osobne wejście dla posiadaczy biletów, nie trzeba przechodzić przez kasy. Prześwietla się tam bagaż jak na lotnisku przed wejściem na perony :) Tuż przy wejściu Hindus, po obejrzeniu naszych biletów, poinformował nas, że nasz pociąg ma 8 godzinne opóźnienie. Wyjaśnił nam, że ponieważ kupowaliśmy nasze bilety przez internet, musimy pojechać do specjalnego biura na drugim końcu miasta, aby odzyskać pieniądze i kupić ewentualnie nowy bilet. Pan zaoferował nam mapkę, wytłumaczył co i jak, przystępnie i miło. Nauczeni doświadczeniem, nie zaufaliśmy tej uprzejmości.

10 minut później spokojnie siedzieliśmy w toczącym się powoli pociągu do Agry :) Zajechaliśmy na miejsce dość wczesnym wieczorem, a kierowca auto rikszy (na dworcu w Agrze jest stanowisko pre-paid taxi, najlepiej tam od razu się kierować po wyjściu z pociągu) okazał się być znajomym Kingi Rusin, pokazał nam nawet jej wpis w swoim dzienniczku. Mieliśmy też niebywałe szczęście – tego dnia był ostatni dzień darmowego wejścia do Tadź Mahal (największej atrakcji miasta) z okazji muzułmańskiego festiwalu. Zostawiliśmy bagaże w hotelu i ruszyliśmy biegiem do wejścia. Normalnie wejście dla turysty z zagranicy kosztuje 750 rupii (jakieś 42 zł, bardzo dużo jak na hinduskie standardy!), dla obywatela Indii – chyba 20 rupii.
Darmowe wejście miało jednak swoją cenę. Dzikie tłumy, bicia bębnów, wielka kolejka do środka grobowca... Widoki wynagrodziły jednak te niedogodności:)

Brama wejściowa na teren Taj Mahal.
Tłumy hindusów niosą długie wstęgi, którymi później będą oplatać grobowiec Szahdżahana i jego małżonki, dla której to Taj Mahal zostało zbudowane. W ciągu kilku dni trwania festiwalu, znajdujący się w podziemiach grobowiec, zostaje otwarty dla zwiedzających. Mieliśmy sporo szczęścia. :)


Przepiękny Tadź Mahal i pozostałe zabytki Agry (Baby Tadź Mahal, Czerwony Fort i inne – Ola dzielnie zwiedziła wszystkie, my już je znaliśmy z poprzedniej wizyty w Agrze) kontrastują z walającymi się śmieciami, krowimi odchodami, obskurnymi uliczkami, smrodem, hałasem... Nie potrafię pojąć Hindusów - jak można codziennie patrzeć na takie cudeńka i z obojętnością zohydzać najbliższą tym wspaniałościom okolicę? Mam wrażenie, że jedyne co Hindusi tutaj robią, to kucają przed swoimi obrzydliwymi chatynkami (tu ludzie rzadko siedzą), wypluwają przeżuty tytoń i dorzucają do sterty śmieci tuż pod własnym oknem kolejny plastik. W tych parszywych okolicznościach chyba jedyną rozrywką jest gapienie się i zagadywanie przybyłych turystów. Indie to naprawdę wymagający przeciwnik...

Po Agrze kolejnym punktem programu były świątynie w Khajuraho. Pomysł odwiedzenia tego miejsca sprzedał nam Mariusz; gdy tylko Michał zobaczył zdjęcia, stały się one obowiązkowe do zobaczenia :)



Świątynie w Kajuraho są stworzone z dziesiątek rzeźb. Sposób w jaki są wykonane oraz ilość i dokładność detalów, powalają z nóg.


Rzeźby wewnątrz jednej ze świątyń.

Zapomnieliśmy wspomnieć, że Kajuraho, przepełnione jest elementami Kama Sutry. Zdecydowana większość rzeźb ma zabarwienie erotyczne...

... lub po prostu przedstawiają orgie w najróżniejszych konfiguracjach.


Warto wiedzieć, że cały kompleks Kajuraho (świątyń było 85, dziś zostało już tylko 25) powstał mniej więcej w tym samym czasie, kiedy to Mieszko I chrzcił Polskę. :)

Nie pisałam jeszcze o upale. Tak się pechowo składa, że maj i czerwiec to najgorętsze miesiące w Indiach. Co to znaczy najgorętsze?

Kiedy na dworze jest, powiedzmy 8 stopni Celsjusza, to jest dość chłodno. Dziesięć stopni więcej robi już sporą różnicę i przy 18°C spokojnie można mówić o bardzo przyjemnej aurze. Kolejne dziesięć stopni w górę pozwoli już na pełen relaks na plaży - myślę, że 28°C to taka optymalna temperatura. Dodajmy raz jeszcze dziesięć stopni i mamy upalne 38°C, gdzie już raczej nie chce się nic, tylko leżeć, pocić i pić. No, to dodajmy ostatnią porcję dziesięciu stopni w górę...

48°C


to najwyższa temperatura, z jaką przyszło nam się zmierzyć. Średnia temperatura powietrza w północnych Indiach w tym okresie to 45 °C. Naprawdę milusio.

Wyjeżdżając z Khajuraho poznaliśmy Abrahama, Meksykanina mieszkającego w Chinach. Razem pojechaliśmy pociągiem do Varanasi, świętego centrum Indii. Marzeniem każdego Hindusa jest umrzeć właśnie tu, aby jego ciało zostało spalone i popioły wrzucone do Gangesu. Oznacza to automatyczne zbawienie, niezależnie od prowadzonego wcześniej życia.


Widok na Varanasi i Ganges. Poziom wody jest bardzo niski, ponieważ maj to końcówka pory suchej w Indiach.
Ciała w Varanasi pali się non stop (wyjątkami od spalenia są: małe dzieci, kobiety w ciąży, brahmini, trędowaci i ukąszeni przez kobry- ich ciała sa wrzucane do Gangesu bez palenia). Śmierć i wszystko, co z nią związane jest tu niemal na pokaz. Widzieliśmy ciała płonące na stosie, pływające w rzece, niespalone ciało jedzone przez psy, psy wyszukujące spomiędzy popiołów ludzkie kości, przygotowywanie do spalenia. Martwe ciała owinięte w prześcieradło i udekorowane kwiatami transportuje się do miejsca spalenia wąziutkimi uliczkami - dla osoby mijającej taki kondukt trup będzie tylko kilka centymetrów od nosa. To wszystko nie jest w żaden sposób odseparowane od codziennego życia, równolegle z „pogrzebami” (czyli paleniem ciał) kilkanaście metrów dalej, odbywają się ceremonie ku czci Matki Gangi, jak Hindusi nazywają Ganges.


Przypis od Michała: robienie zdjęć ceremoniom pogrzebowym jest wysoce niestosowne, wręcz może skończyć się na rękoczynach ze strony rodziny zmarłego. Zdarzają się nawet interwencje policji. Ze względu na szacunek dla zmarłych, rodzin i kultury hinduskiej, oczywiście nie robiliśmy żadnych zdjęć.


Niespalone ciało płynące w Gangesie. Ponoć Brahmin - święty człowiek.
Ceremonia na cześć Shivy i Matki Gangi.



Po Varanasi wszyscy potrzebowaliśmy mniej intensywnych doznań. Razem z Abrahamem pojechaliśmy do Bodh Gai, miejscowości, w której Budda osiągnął oświecenie. W spokojnym, leniwym tempie odwiedziliśmy świątynię upamiętniającą jego medytację, drzewo, pod którym oświecenie się dokonało i parę innych ważnych dla buddystów i niebuddystów miejsc.


Siedzący Budda i pies, który przyłączył się do naszej wędrówki po lokalnych świątyniach.



Mahabodhi Temple

Fragment Stupy - świętego obiektu buddystów.


Bodhi Tree - drzewo, pod którym Buddha osiągnął oświecenie. 


Na tym przystanku koniec zwiedzania Indii. Kolejny nasz cel to Nepal :)

Parę ciekawostek i informacji praktycznych:
  • rezerwując bilety przez internet, warto to zrobić minimum dzień wcześniej. Jeśli się nie uda, zostają dwie opcje:
    • opcja „Tatkal” - są to dodatkowe miejsca przygotowane dla VIPów oraz zagrniacznych turystów. Są one poza standardową rezerwacją i kosztują nieco więcej. (ok. 40-50%). W przypadku podróży klasą SLEEPER, w które bilety są śmiesznie tanie, taki wydatek jest akceptowalny. Jeśli wybieramy pociąg z AC – dodatkowe koszty są już przytłaczające.
    • opcja „open ticket” - bilet bez rezerwacji miejsca. Wchodzi się do wagonu klasy Sleeper i patrzy, która pryczka jest wolna. Skorzystaliśmy raz z tej opcji, z dość dobrym skutkiem, choć pryczki nie były do jednoosobowego wykorzystania.
  • z czystym sumieniem można polegać na Sikhach, wyznawców sikkhizmu, w charakterystycznych turbanach na głowie. Są to rozsądni, uczciwi, otwarci, pomocni, NIE NATRĘTNI, godni zaufania ludzie. Za każdym razem, gdy mieliśmy z nimi do czynienia, dobrze na tym wyszliśmy. W razie kłopotów, naprawdę warto się zwrócić do nich.
  • Z uwagi na straszliwy brud na ulicach, chodzenie w klapkach na cieniutkiej podeszwie stanowczo odradzam. Michał i Ola, mimo czterdziestu paru stopni, w najgorszych miejscach chodzili w adidasach lub trekach, ja zawsze w japonkach na bardzo grubej podeszwie.
  • prawdziwa cena dowolnego towaru lub usługi to około 1/3 tego, co na dzień dobry powie sprzedawca. Nam zwykle udaje się utargować połowę.
  • W Varanasi na przeciwko poczty głównej znajduje się punkt pakowania paczek. Warto tam podejść i zobaczyć, w jaki sposób paczki są pakowane :) Pan owija ja w płótno, zeszywa je nitką, roztapia wosk i lakuje.
  • Północne Indie nie są drogie. 100 rupii to około 5,50 zł. Za pokój bez klimatyzacji, z łazienką płaciliśmy (zależnie od lokalizacji) 250 – 750 rupii, z klimatyzacją około 1000 rupii; bilety na pociąg (znów zależnie od klasy ) to od około 100 do 700 rupii (średni czas naszych przejazdów to 6-7 godzin); obiad od 5 do 200 rupii (zależnie czy zjedzony na ulicy czy w knajpce).
  • Absolutny hicior – lassi. To bardzo popularny w Indiach napój z jogurtu, cukru i mleka (tzw. Plain lassi); można do niego dodać zmiksowane dowolne owoce. W Varanasi Abraham odkrył dla nas maciupki „sklepik” Blue Lassi, który serwował ten napój w najlepszej wersji na świecie. Do tego był podawany w tradycyjnych, glinianych garnuszkach.
Blue Lassi Shop - najlepsze lassi w Indiach.
W Blue Lassi z Olą i Abrahamem.
  • Wybraliśmy się do kina – (tu jest trailer filmu, który oglądaliśmy); spodziewane wiwaty, gwizdy i owacje widzów na widok głównego bohatera lub jego spektakularnych akcji – zaliczone :)
Wyjście z kina w Varanasi.
  • woda w hostelach jest zwykle (teoretycznie) zimna, co przy 40kilku stopniowych upałach jest pożądane. Jednak baniak z wodą na dachu nagrzewa się przez cały dzień i prysznic w ciągu dnia będzie bardzo gorący. Zimna woda dostępna jest wcześnie rano albo późno wieczorem.
  • Hindusi namiętnie żują różne specyfiki (tytoń, betel, bóg wie co jeszcze); Michał z Abrahamem spróbowali jednego z nich;
Betelopodobny specyfik w przygotwaniu. Bardzo odświeżający! :)

  • W Indiach bliskość między braćmi lub przyjaciółmi wyraża się poprzez bardzo bliski kontakt fizyczny – nikogo nie zaskakuje widok trzymających się za ręce mężczyzn lub czule się obejmujących :) 



2 komentarze: