pole herbaty

pole herbaty

piątek, 2 stycznia 2015

Dlaczego Australia to najlepsze miejsce na świecie?

Po 8 miesiącach podróżowania po Azji wylądowaliśmy w państwie kangurów, kraju zdecydowanie "pierwszego świata". W Azji wszystko wydaje się stać na głowie (i funkcjonować) z punktu widzenia Europejczyka, natomiast w Australii wszystko mamy podane jak na tacy. Jest przyjaźnie, czysto, dostępnie, niesamowicie drogo, egzotycznie, nowocześnie, ale wciąż na luzie.

Ostatni smażony ryż na Bali, ostatni indonezyjski masaż i z lotniska przy plaży w Denpasar odlecieliśmy do Darwin w Terytorium Północnym Australii. Pożegnaliśmy się z wszechobecną taniością i przestawiliśmy na tryb survivalowy.

Zatrzymujemy się w Darwin w jednym z najtańszych hostelów dla backpakerów. Tutaj nie ma możliwości chodzenia po mieście i sprawdzania ofert (za duże odległości, autobusy jeżdzą rzadko, na taksówki nas nie stać), więc rezerwuję miejsce jeszcze w Indonezji przez internet. Za 26 dolarów na GŁOWĘ mamy w promocji miejsce w 4 osobowym dormitorium. O ile w Azji spanie w dormitorium mnie raczej odstraszało, tutaj wręcz przeciwnie. Pokój jest klimatyzowany, czysty, wspólne prysznice i łazienki jakości kilku gwiazdek (albo tak nam się wydaje po standardach azjatyckich), na terenie hostelu jest basen z leżakami.


W Australii rozumieją, że ceny nieco zbijają z tropu młodych ludzi. Dlatego wychodzą im na przeciw - w hostelach do dyspozycji są w pełni wyposażone czyste kuchnie na świeżym powietrzu, grill (albo po australijsku - BBQ, tudzież barbie) i wszyscy podróżujący gotują sobie sami.

Koniec z knajpkami, trzeba robić kanapki na drogę. Oczywiście również 'american style'. :)

Od pierwszych chwil w Darwin czuję się jakbym była na planie amerykańskiego serialu o Miami. Wszystko tutaj wygląda dokładnie tak jak z filmów, co cieszy mnie niesamowicie, bo Stany Zjednoczone ciągną mnie od dawna, a tutaj mam właśnie Stany, tyle, że w wydaniu australijskim - bez "sztywki" ;) Zachwyca mnie absolutnie wszystko!

  • luz i chillout. Od razu rzuca się w oczy bezstresowy tryb życia Australijczyków. Wiek nie ma szczególnego znaczenia, wszyscy chodzą w japonkach i szortach, dumnie prezentując swoje tatuaże. Jednym z powszechniej używanych powiedzonek jest "no worries, mate!" , czyli, w zależności od kontekstu "nie pękaj, ziom" lub "nie ma problemu" ;) 

  • w sklepach, biurach itp. na porządku dziennym są pogaduszki między nieznajomymi. Nie są to pogaduszki w formalnym brytyjskim stylu pod tytułem:
    "Jak się pan miewa?
    - Znakomicie sir, dziękuję uprzejmie i wyrażam nadzieję, że i u Pana sprawy mają się wyśmienicie".
    W wydaniu australijskim wyglądają one raczej tak:
    "Co tam? Może tosta, mamy super pomidory dzisiaj?" "Obczaj sklepik obok, tam mają tańsze kalafiory".
  • piękny i ogromny park do posiedzenia na trawie (Bicentennial) albo przy stołach piknikowych, z dostępną od ręki wodą pitną dla wypoczywających (słońce w Australii jest bezlitosne i publiczne kraniki z wodą są bardzo powszechne).Obowiązkowym punktem weekendu jest barbie, rząd australijski funduje więc obywatelom stanowiska z gazowymi grillami, praktycznie przy każdym terenie zielonym. Do użytku codziennego, za darmo.

Pomyślano nawet o czworonogach. Obok kraniku, miska dla psa.

Bardzo powszechne są 'liany', które zwisają z drzew, aż w końcu wrastają w ziemię, dworząc coś na kształt dodatkowych konarów drzewa. Pojedyncza wygląda w ten sposób...

... ale w końcu doprowadzi do czegoś takiego.
A ze zwierzaków, można zobaczyć takie niespodzianki. Wallabies to jedne z najmniejszych kangurów w Australii.
  • nowoczesna architektura, na tyle na ile się znam, idealnie wkomponowana w tropikalny klimat miasta; budynki mogą mieć każdy swoj odrębny styl, ale nie jest to polski chaos i bałagan, ale przyjemna dla oka harmonia! I nie ma w ogóle billboardów, zamiast pań reklamujących podpaski, przechodnie patrzą na palmy i niebo. 
Nawet biurowce są otoczone wszędobylskimi parkami.

Kościółek.

  • produkty spożywcze. Jak poszliśmy pierwszy raz do supermarketu, poczuliśmy się trochę przytłoczeni. W Azji w sklepiku było po prostu mleko (jak w ogóle był sklepik z lodówką). Tutaj mamy mleko zwykłe, mleko z obniżoną zawartością laktozy, mleko zupełnie bez laktozy, mleko ryżowe, mleko sojowe, kokosowe, mleko świeże, mleko o przedłużonym terminie ważności i co tam jeszcze dusza zapragnie. I wszędzie można dostać mój ulubiony sos barbeque! Wrzucam go do wszystkiego, co gotujemy w Australii.
    Co więcej, jest tutaj ogromna świadomość zdrowego odżywiana - w barach, sklepach itp. podane są wartości kaloryczne produktu/dania. Wersje bezglutenowe popularnych produktów są standardem!!
  • Nawet pizze są na cieście bezglutenowym.

  • ogród botaniczny w Darwin. Kapitalny wielki park, z darmowym wifi, miejscami na grilla, mapkami i mnóstwem informacji na temat roślinności Australii. Dowiedzieliśmy się np., że jednymi z typowych drzew regionu są baobaby!

     
    Tak wygląda młody "baobs"

  • A taki będzie jak urośnie. I nie mamy na myśli tego, że założy kapelusz i kupi damską torebkę. :)
Nie tylko ogród botaniczny, ale wszystkie parki pełne są wszelkiego rodzaju ptactwa. Na zdjęciu bardzo powszechny ibis.

Papug jest od groma. Nie tylko tak kolorowe jak ta. Widzieliśmy też pełno kakadu.

I oczywiście - mewy. Jak to zawsze nad morzem.

W Darwin udaliśmy się też na plażę, nie żeby się opalać, ale bardziej w celach krajoznawczych. O tej porze roku (od października do maja) w północnej i północno-wschodniej części Australii obowiązuje całkowity zakaz wchodzenia do wody. W oceanie zamieszkują śmiertelnie niebezpieczne kubomeduzy (box jellyfish), których jad z parzydełek zabija człowieka w kilka minut (powoduje paraliż wszystkich mięśni, więc serce przestaje bić i nie można oddychać). Jeśli nie zabije, to dotkliwie poparzy i zostaną blizny na zawsze. Przy plażach dostępne są pojemniki z octem, którym natychmiast należy polać poparzone miejsce. Nie zmniejszy to straszliwego ponoć bólu, ale zapobiegnie rozprzestrzenianiu się trucizny po organizmie.

Z powodu powyższego znaku plaże świecą pustkami. Jedyną atrakcją są latawce...

... lub zwykły chillout.

W genialnym muzeum historii naturalnej w Darwin, które odwiedziliśmy, pokazane są wszystkie jadowite, niebezpieczne sprawki, które czyhają na nieświadomych podróżników. Oprócz meduz, sławnych pająków i węży, z ciekawszych stworzeń Australijczycy mają:
  • krokodyle słono- i  słodkowodne. Zamieszkują sobie na wolności rzeki i tereny przy ujściach. Rząd znów wyciągnął rekę do obywateli i w Darwin stworzono wielkie słonowodne jezioro dla mieszkańców spragnionych kąpieli - bez meduz i kroksów, jak mówią lokalni. 
  • Tego kroksa obserwowaliśmy już nie w Darwin, ale zdjęcie fajne, więc wrzucam :)
  • szkaradnice (stonefish). To najbardziej jadowite ryby na świecie! Wyglądają jak kamienie i zamieszkują dna raf koralowych. Gdy już popełni się ten błąd i postawi stopę na rybce, ta wypuszcza z kolców na grzbicie truciznę, która powoduje dotkliwy ból, obumarcie tkanek i paraliż. 
Widzisz stonefisha?

  •  trujące gąbki podwodne. Nawet jak już się uda uciec od ryb lub węży morskich (te są najbardziej jadowitymi wężami na świecie), to nurkującego śmiertelnika zaatakuje i poparzy zwykła gąbka. 


  • trujące trawy i inne rośliny. Niektóre są na tyle trujące, że w mediach podaje się informacje o masowych pomorach owiec i bydła, które nieopatrzenie nażarło się trawki.
Wielkie jadowite pająki, kiedy ogląda się je w gablotce w muzeum, robią wrażenie. W naturze ciężko je spotkać, bo chowają się po kątach i innych ciemnych dziurach i jak dotąd, to w Indonezji widzieliśmy większe pająki niż w Australii :)


Zachwyt nad Australią trwa nieustannie. O sławnych australijskich bezdrożach, rozgwieżdzonym niebie i kangurach w następnym odcinku :)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz