pole herbaty

pole herbaty

środa, 30 lipca 2014

Tajemnica rzadko pisanych postów

Doszły do nas słuchy, że nasi czytelnicy uważają nas za leniwych i pragną więcej postów. No cóż... przede wszystkim jest nam bardzo miło, że uważacie nas za parszywych leni. To znaczy, że ktoś nas czyta! :) Przeszło to nasze najśmielsze oczekiwania. Dziękujemy!

Generalnie, mamy 2 główne wymówki:

1) Odpoczynek

Jeśli wyjeżdżamy na urlop... mamy wtedy do dyspozycji 2, 3 lub 4 tygodnie. Naturalnym jest, że chcemy z tego czasu wycisnąć jak najwięcej. W takim przypadku czas jest zdecydowanie najważniejszym aktywem, jakim dysponujemy w podróży. W naszym przypadku jest inaczej. Po miesiącu bardziej intensywnego zwiedzania (2-3 dni na jedno miejsce i wio dalej!), człowiek jest po prostu zmęczony. Musi gdzieś oklapnąć na jakiś czas. Wtedy zaczynamy sobie w danym miejscu 'mieszkać'. Szlajać się bez celu po lokalnych knajpkach, coraz lepiej poznawać miejsce, w którym się spędza czas, gadać z innymi backpackerami, lokalesami... albo np. oglądać mundial. :) A także można spokojnie zająć się sprawami, na które nigdy nie było czasu w domu.  W takich okresach nie dzieje się nic spektakularnego, co moglibyśmy opisać. Dlatego, postanowiliśmy nie zanudzać postami pt. "Dziś na obiad zjedliśmy momosy z ziemniakami i serem paneer. Dobre, ale za dużo wrzucili curry i teraz boli mnie brzuch". ;)

Przez kilka tygodni mieszkania w Kathmandu, przeczesaliśmy chyba wszystkie knajpki na Thamelu. Jedliśmy thali, dal bhata, momosy... ale absolutnym hiciorem okazała się knajpka w ogródku jednego z lokalnych hoteli. Ich warzywa z bambusem i domowej roboty pizza nie miała sobie równych :) Moim hiciorem śniadaniowym była również.... kanapka z tuńczykiem. Nie wiedziałem, że tak będę tęsknić za głupim tuńczykiem z puszki :)


2) Medytacje



No właśnie... drugą, chyba ważniejszą, wymówką są kursy medytacji, w których bierzemy udział. Z reguły, trwają one ok. 10 dni i jest się wtedy zupełnie odciętym od cywilizacji. Podczas naszej wyprawy już uczestniczyliśmy w dwóch takich kursach (jeden w Nepalu, jeden w Indiach). Do tej pory napomknęliśmy tylko, że kultura tybetańska, jest nam specjalnie bliska - nie pisząc dlaczego. Postanowiłem rzucić trochę więcej światła na tę sprawę.

Trzy lata temu, kiedy odwiedziliśmy Indie po raz pierwszy, przez zupełny przypadek (jak zawsze, decydując się na to w ostatniej chwili!) trafiliśmy na kurs "Introduction to Buddhist Philosophy", czyli "Wprowadzenia do filozofii buddyzmu". Zapisaliśmy się na ten kurs z czystej ciekawości. 10 dni, w pięknym sanktuarium w Himalajach... w zupełnej ciszy (podczas kursu, obowiązuje zakaz rozmów! Byliśmy ciekawi, czy wytrzymamy!) Nie pojechaliśmy do Indii szukać 'Prawdy' lub 'Ścieżki duchowej'. Nasi najbliżsi raczej nigdy by nas nie określili mianem uduchowionych... absolutnie nic z tych rzeczy. Jesteśmy dwójką, całkiem normalnych, mało alternatywnych, raczej racjonalnych ludzików. I okazało się, że wizja świata, którą przedstawił 2500 lat temu Książe Siddhartha - lepiej znany jako Buddha - jest zadziwiająco: uniwersalna, racjonalna i naukowa, a przede wszystkim zgodna z naszym światopoglądem. Od tego czasu, zaczęliśmy nieco bardziej interesować się tematem i uczęszczać na kolejne kursy.

Główna gompa w centrum Tushita, czyli miejsca, w którym po raz pierwszy spotkaliśmy się z filozofią tybetańskiego buddyzmu. W takim miejscu słucha się wszystkich wykładów. Więcej info o Tushicie na końcu posta.


Co takiego uczył Buddha? I dlaczego tak mi się to spodobało? Ciężko streścić 2500 lat tradycji w kilku zdaniach, ale postaram się, jak tylko mogę.

Buddha, starał się odkryć jak funkcjonuje świat, jak człowiek reaguje na ten świat, a także co zrobić, aby być po prostu szczęśliwym - uniknąć nieszczęść i problemów. Doszedł do wniosku, że wszystko co nas spotyka w życiu działa na zasadzie poniższego schematu:

Napotykamy na czynnik zewnętrzny: negatywny, pozytywny lub neutralny. Następnie, w wyniku tego czynnika odczuwamy dane 'sensations' ('odczucia', np. ciepło, zimno, dreszcze, łaskotanie, uczucie ciężkości - dosłownie wszystko, co możemy odczuć!). I dopiero na te odczucia, reaguje nasz umysł. Tym samym, jeśli nauczymy się kontrolować reakcje na dane odczucia - żaden czynnik zewnętrzny nie będzie mógł być powodem niechcianych przez nas uczuć (gniewu, smutku, zazdrości, etc.). A tym samym, w pełni uwolnimy siebie od wszelkiego smutku. Nie jesteśmy w pełni kontrolować świata zewnętrznego, ale jak najbardziej możemy próbować kontrolować nasze reakcje.

Jak to zrobić? Poprzez obserwację dwóch fizycznych aspektów swojego ciała, które reagują na bodźce zewnętrzne. Czyli oddech oraz 'sensations' - odczucia. Np. gdy coś nas denerwuje - momentalnie przyspiesza się nam oddech i robi się ciepło. Poprzez obserwacje takich odczuć, a także swojego oddechu bardzo uspokaja się nam umysł i wtedy jesteśmy w stanie odczuwać coraz więcej tych 'sensations'. A także, dłużej i bardziej... hm.. 'ostro' (with clarity) skupić się na oddechu. Co stoi za tym, że łatwiej nam jest w życiu codziennym 'zauważyć' np to, że zaczynamy się irytować i nie reagować na tę irytację. Nie oznacza to, że mamy ją tłamsić w sobie, lecz tylko ją zaobserwować. Poprzez 'nie reagowanie' na daną emocję, odczucie - mam tu na myśli nie uleganie jej, a nie bierność i brak działania.

To jest taki codzienny aspekt nauk Buddhy, bardzo spłycony. Podsumowując - większość naszego smutku, cierpienia i nieszczęść można uniknąć, gdyż to my sami tworzymy je we własnych głowach. Dzięki pracy nad swoim umysłem, możemy zaoszczędzić tego sobie i bliskim. I to jest właśnie to, co chcę robić. Starać się być lepszym, bardziej pogodnym człowiekiem, który żyje w harmonii z otaczającym go światem. :)

Dla bardziej zainteresowanych:

1) Jeśli macie jakieś pytania, śmiało piszcie na: michalkurian@gmail.com . Postaram się odpowiedzieć lub odeślę do mądrzejszych od siebie. (Moja wiedza wciąż jest mocno ograniczona :) ). 


2) Centrum, w którym rozpoczęliśmy swoją przygodę z Buddyzmem, to TUSHITA. Znajduje się ono nieopodal McLeod Ganj, w stanie Himachal Pradesh w północnych Indiach. Prowadzą, z dużymi sukcesami, szkolenia dla 'początkujących', w duchu tradycji buddyzmu tybetańskiego. Taki kurs w większości opiera się na wykładach teoretycznych, połączonych z dyskusjami. Oczywiście, codziennie rano i wieczorem są prowadzone medytacje. Link do strony Tushity znajduje się tutaj.

Oprócz wykładów i medytacji, w Tushicie można też godzinami obserwować codzienne życie małp. Są fenomenelne, zwłaszcza młode - można gapić się na nie godzinami...
... ale trzeba uważać na swoją owsiankę. Gdy w grę wchodzi jedzenie - nawet najsłodsza małpka zmienia się w bezlitosną bestię.

3) Technika medytacji polegającej na obserwacji 'sensations', czyli 'odczuć', to VIPASSANA. Technika, ponoć uczona przez samego Buddhe, która zachowała się w Birmie i w drugiej połowie XX w. powróciła do Indii i zaczęła rozprzestrzeniać się na świecie. Kursy Vipassany mogą trwać od 10 do 60 dni. Są znacznie bardziej rygorystyczne od tych w Tushicie (np. pobudka o 4 rano!!). Główny nacisk kładziony jest na praktykę - medytuje się praktycznie od 4 rano do 21. Codziennie jest prowadzony wykład dotyczący medytacji, tak aby uczestnicy wiedzieli co robić. Jest to dość ekstremalne przeżycie i nie polecam startować od razu od Vipassany. Jest to ciężka orka. Linki poniżej:

Vipassana w Wikipedii 

Światowa strona Vipassany, z centrami na całym świecie (w tym, jedno w Warszawie!). 


Mam nadzieję, że wymówki zostaną przyjęte. :) Teraz wkraczamy na kolejny etap naszej podróży. Opuściliśmy Nepal, aby wrócić do Indii. Zostaniemy tu miesiąc. A co będziemy robić? :) To już temat na innego posta. Ale będzie ciekawie i intensywnie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz