Przebiegłam dwadzieścia metrów i
dyszę jak szalona. Ciało mówi mi, że ukończyłam właśnie
maraton, mięśnie drżą, brakuje tchu i jestem wykończona. Nie mam
siły podnieść ręki by podźwignąć się na kamień wyżej, a
innej drogi nie ma. Obok idzie Michał, któremu głowa pękła chyba
na pół... Nie ma mowy o dalszej wędrówce.
Czyli jednym słowem – dopadła
nas choroba wysokościowa.
Asia z Mariuszem zrobili świetny
rekonesans wsród szlaków trekingowych w Himalajach i wybór padł
na wyprawę do lodowca, spod którego wypływa Ganges. Sama idea
dojścia do źródła świętej rzeki brzmi intrygująco! Najpierw
jednak trzeba się dostać do Gangotri, miasteczka z którego
wyruszają pielgrzymi.
Autobus z Riszikeszu przez 7 godzin
kolebie się na krętej górskiej drodze, wyboje nie mają litości
dla pasażerów i co chwila podskakujemy na wąziutkich siedzeniach.
Bardzo niewielka ilość dostępnego miejsca sprzyja zacieśnianiu
więzi międzyludzkich... Pan siedzący obok Michała upodobał sobie
jego ramię/plecy/bok do spania i bez krępacji korzystał z jego
obecności :)
fot. Mariusz Hanzlik |
Po kolejnych 4 godzinach w jeepie,
wspięliśmy się na wysokość ponad 3000 metrów i jesteśmy w
Gangotri. Spodziewaliśmy się, że w górach będzie chłodniej,
jednak nie sądziłam, że od razu nałożę na siebie wszystkie
ciuchy, które zapakowałam... Jest zimno. Idziemy spać (w hostelach
dają dodatkowe grubaśne kołdry) i z rana ruszamy do źródeł
Gangesu!
Załatwianie formalności trochę trwa
(pozwolenia, przewodnicy, organizacja grupy). Mariusza położyła
zjedzona wieczorem kolacja i niestety zapowiada się, że całą
trasę pokona na czczo... Opis trasy jednak sugeruje przyjemny spacer
do aśramu w dolinie, w którym mamy spędzić noc. Mamy dzisiaj do przejścia tylko14 km, jest pięknie, słonecznie, wszyscy pełni energii i
entuzjazmu, ruszamy!
Michał dołączył do Mariusza i oboje
walczą z zatruciem. Tylko Asia zachowuje właściwą jej pogodę
ducha :)
Po 7 godzinach marszu, zziębnięci,
wystraszeni (to ja), głodni, zmęczeni, zachwyceni pięknem, powagą,
surowością krajobrazu, natury, docieramy do aśramu. Widok,
autentycznie i bez zbędnego patosu, zapiera dech w piersiach.
Następnego dnia już mniej wymagającym
szlakiem docieramy pod lodowiec. Poczęstowałam grupę paroma
wykładami na temat moren bocznych i innych wartych obserwacji
elementów przyrody nieożywionej :) Lodowiec Gaumuk znajduje się na
wysokości prawie 4000 metrów, teraz i mnie we znaki daje się
wysokość. Człowiek czuje się po prostu nieludzko zmęczony, jakby
ktoś kazał się wspinać po górach choremu na grypę.
fot. M. Hanzlik |
fot. M. Hanzlik |
Patrzymy na potęgę natury w całej
okazałości. Ośnieżone szczyty stoją sobie dumne, niewzruszone, a
my możemy się gapić w nieskończoność.
fot. M. Hanzlik |
-”Zimno, zimno, zimno, zimno!” Jak
tylko zajdzie słońce, ciepłe ciuchy przestają wystarczać.
Grzejemy się przy przenośnym ognisku. W nocy śpię we wszystkich
ciuchach, w śpiworze i pod dwoma kołdrami. Następnego dnia, kiedy
wyruszamy rano w drogę powrotną do Gangotri, pada śnieg! Nie
przestaje przez całą trasę. Każdy kolejny krok motywuje myśl o
czekającym gdzieś cieplym, suchym miejscu. Jak niewiele czasem do
szczęścia potrzeba!
fot. M. Hanzlik |
Spotkałam w górach ludzi, którzy
takie podejście mają na codzień. Dla ludzi pracujących w aśramie
czy przewodników, wyjście w góry to spotkanie z bogiem/przyrodą,
medytacja, bycie blisko natury. Bardzo ważne i duchowe
doświadczenie. Przed spożywaną wspólnie ze wszystkimi skromną
kolacją śpiewamy wspólnie modlitwę/mantrę (nie wiem co to było
:) )
Mieliśmy też okazję, dzięki
poznanemu wcześniej Słowakowi Tomkowi, odwiedzić jogina. W
himalajskiej dolinie siedzieliśmy w jego domku i śpiewaliśmy
mantry :) W najprostszych słowach wyjaśnił też Tomkowi, na czym
ma się w życiu skupić :).
Po zejściu do miasteczka, 24h w
podróży później (powtórka z wybojów, zakrętów, ścisku - nikt
już sobie tym nie zawraca głowy) i jesteśmy w Dharamsali, gdzie
żegnamy się z Asią z Mariuszem. Oni ruszają na kolejny trekking,
a ja z Michałem na buddyjskie medytacje.
Wow !
OdpowiedzUsuńCzytałam gdzieś, że każdy himalaista, wchodząc na szczyt, ma taki moment (nie jeden i wczle nie nie krótki), że klnie na czym świat stoi, dosadnie wyraża swoje zmęczenie, zniechęcenie i wszystko to, o czym mówisz, a mimo to, jak tylko zejdzie z gór, natychmiats planuje następną wyprawę... Coś musi w tym być niezwykłego i niewytłumaczalnego, że niweluje wszystkei te niedogodności, eh!. Pozdro! A.
Babci czytając to serce pęka! Świat zwiedzać, ale po co się męczyć;męczyć .. ale po co ryzykować!!!!!!!!! Ja już nic nie mówię!!!!!!!Wysyłam pozytywne fluidy! Jakkolwiek --- chyba w tej podróży matkom najtrudniej i najbardziej męcząco.Przemyślcie Nepal.
OdpowiedzUsuńEweluszku więcej notatek rób, piszemy wzruszający bestseller jak tylko wrócicie, pamiętaj!!!
OdpowiedzUsuńPS
Zazdrochaaaa!!!! Przyłączam się do wysyłki pozytywnej energii, niech moc będzie z Wami :)
Dzięki wielkie Karaluszek! Na pewno się przyda! :):)
OdpowiedzUsuń