Indie to jeden z najbardziej chaotycznych, tłocznych, zakurzonych, tanich, kolorowych i różnorodnych krajów w Azji. Jak tu przetrwać?
- im mniejsze oczekiwania co do standardu oferowanych usług wszelkiego rodzaju, tym lepiej, mniej stresu i większy spokój ducha :)
Poranna toaleta przy hydrancie na dworcu |
- potworna bieda widoczna na ulicach może przytłoczyć. Nie wiem, czy na natrętnych żebraków spotykanych co chwila można się uodpornić. Z całą pewnością jednak można trwać w postanowieniu nie dawania nikomu pieniędzy, ze świadomością, że w większości przypadków te pieniądze nie idą na to, na co nam się wydaje. Więc ja już nawet nie mówię "No money", tylko po prostu idę dalej przed siebie.
- hałas. Każdy tu trąbi, oznajmiając, że jedzie, że rusza, że skręca, że będzie skręcał, że wyprzedza, że może wyprzedzić, że jednak wyprzedzał nie będzie... Dowolny pojazd ma z tyłu obowiązkowo napis "Blow horn" - TRĄB - i wszyscy z upodobaniem się do tego stosują. Do tego na ulicy dochodzą wołania sprzedawców, krzyki żebraków, muczenie, szczekanie, muzyka ze świątyń, słowem - jest głośno.
Strategii przetrwania jest kilka:
- zanurzenie się w tym chaosie po uszy i czerpanie z tego przyjemności (udaje się po jakimś czasie!)
- wychodzenie z hostelu tylko na niezbędne posiłki (tą strategią przetrwaliśmy 3 dni oczekiwania na Asię i Mariusza w Delhi przy Pahar Ganj)
- ucieczka do okolic względnie spokojniejszych (strategia obrana przy trzeciej wizycie w Delhi); w miastach to np. dzielnice tybetańskie, w samych Indiach to np. miasto Puszkar, północne stany.
- komunikacja. W dotychczas odwiedzonych miejscach (Delhi, Agra, Puszkar, Jaipur, Dharamsala, McLeodGanj, Gangotri, Riszikesz, Haridwar) większość osób posługuje się językiem angielskim, z odpowiednim niepowtarzalnym hinduskim akcentem. Bardzo charakterystyczne jest hinduskie machanie głową, we wszystkie strony naraz, przy każdej wypowiedzi, które może oznaczać wszystko, nic, może, nie wiem, odejdź.
Uczę dzieciaki przybijać piątkę! |
- higienia ogólnie pojęta. Wszędzie walają się śmieci, liczone w kilogramach. Pokój w hostelu przed jego zarezerwowaniem należy najpierw obejrzeć, zresztą podobnie jak w innych rejonach Azji. Czystość pokoi pozostawia niekiedy wiele do życzenia (nie mówię o "poważnych" hotelach kilkugwiazdkowych, takich nie znam :) ), dlatego czasami przydaje się nam lekki śpiwór, żeby bez stresu położyć się na łóżku. O łazienkach nie ma co pisać, po co odstraszać turystów :) Podkreślam, że zdarzają się wyjątki od opisanych sytuacji.
Zawsze mamy przy sobie antybakteryjny żel do rąk, może niewiele dać poza czystym sumieniem, ale zawsze.
- jedzenie. Pyszne bez dwóch zdań, ale oczywiście po pewnym czasie, jak wszystko, nawet indyjska kuchnia może się znudzić. Bez obaw, wszelkiego rodzaju jedzenia ratujące życie znękanemu ryżem i pszennymi plackami turyście są bardzo łatwo dostępne. Ja obecnie jestem od kilku dni na pomidorówce, bo tylko ta mi już smakuje :)
Woda gazowana z wyciśniętym sokiem z limetki, baardzo orzeźwiająca! |
- choroby. Oczekiwana biegunka, bóle brzucha, wymioty - niestety, to także część podróży. Na szczęście nam zdarza się stosunkowo rzadko, częściej po wizycie w miejscach z europejskim jedzeniem. Czym wyższej klasy restauracja, tym mniejszy obrót jedzeniem i jego świeżość pozostaje wiele do życzenia. Często lepiej zjeść w brudnej, ale obleganej knajpce. Po prostu trzeba być na taką ewentualność przygotowanym. W tutejszych aptekopodobnych sklepach dostępne są elektrolity. Innych chorób, poza wysokościową, póki co brak, uff!
Na dowód, że całe i zdrowe :) |
- transport. My poruszamy się obecnie po północnej części Indii, w związku z czym oczekiwany czas przejazdu na trasie mnoży się razy 2. Autobusy jadą przez góry, drogi zwykle są wąskie i nieoświetlone. Trasę 567 km przebyliśmy w 10 godzin. Przetestowaliśmy wszystkie klasy autobusów:
- klasa "Volvo" - nie oznacza, że usługodawca podstawi autobus marki Volvo. Oznacza stosunkowo nowy pojazd, wygodne siedzenia (można je położyć), miejsce na nogi i działającą klimatyzację. Najdroższy (np. 1120 rupii za jedną osobę z McLeodGanj do Delhi)
- klasa "deluxe A/C" - pojazd nie pierwszej nowości (z reguły marki tata), klimatyzacja może działać, przyzwoite miejsce na nogi, tańszy niż Volvo
- autobus klasy zwykłej, lokalny. Ma bardzo wąskie siedzenia, nie ma klimatyzacji ani amortyzatorów. Jest opcja jazdy na dachu, razem z bagażami. Najtańszy, zatrzymuje się na każdym "przystanku", ludzie nie tylko siedzą, ale i stoją.
Dworzec w Agrze |
Przy poruszaniu się po mieście bardzo przydatna może być strona www.taxiautofare.com , pokazuje ile powinniśmy zapłacić jadąc taksówką z punktu A do B (sprawdzone, pokazuje ceny wg taksometru bardzo dokładnie!). Trzeba jeszcze przekonać kierowcę, żeby taksometr włączył i się do niego stosował (nawet autoriksze mają taksomtery), oraz trzeba pilnować, żeby kierowca jechał po trasie, a nie wiózł nas dookoła miasta (można sprawdzić trasę w google maps).
Pociągi rezerwujemy za pomocą www.cleartrip.com (wcześniej musiałam utworzyć konto, wysłać skan paszportu... rejestracja trwa kilka dni!). Można tutaj też zarezerwować autobusy, loty, noclegi. Dużo osób korzysta również z witryny: www.makemytrip.com . My jej jeszcze nie przetestowaliśmy.
W necie jest pełno opisów klas pociągów w Indiach. Zainteresowani mogą kliknąć tutaj.
W necie jest pełno opisów klas pociągów w Indiach. Zainteresowani mogą kliknąć tutaj.
Przedział w klasie "Sleeper" |
- brak poczucia przestrzeni prywatnej w naszym rozumieniu. Kiedy Hindusi idą albo stoją w kolejce, zawsze są bardzo, bardzo blisko. Dla nas - zdecydowanie zbyt blisko. Ktoś non stop nas dotyka, szturcha, ociera się, dyszy w kark. To jedna z najmniej przyjemnych stron Indii. Strategia: Michał idzie za nami (jest już z nami Ola, doleciała z 36 godzinnym opóźnieniem kilka dni temu) i osłania nasze tyły ;)
- za tu czujemy się tu jak celebryci! Wszyscy chcą sobie zrobić z nami zdjęcie. Czasem podchodzą i ładnie proszą, czasem udają, że piszą smsa i robią zdjęcia ukradkiem (jeśli jakiś Hindus to czyta - to NAPRAWDĘ widać! :P), czasem bez pardonu wystawiają aparat. Bez cienia przesady, stanowimy nie mniejszą atrakcję niż zwiedzane przez nas zabytki :)
- bezpieczeństwo. Ostatnio dużo czytałam o napadach w Indiach na białe turystki, które miały miejsce w autobusie, w pociągu, w hotelu, w taksówce... czyli w miejscach teoretycznie bezpiecznych! Poprzednia podróż przebiegała więc w nieco spokojniejszej atmosferze. Teraz Michał stale czuwa nade mną i Olą. Wieczorem żadna z nas nie rusza się nigdzie sama.
Paszport, większą kasę i karty trzymamy pod ubraniem, w takich oto kieszonkach: tatonki. Kasę warto podzielić. Część można zostawić w hotelu. Bardzo dobrym rozwiązaniem jest trzymanie 'drobnych' luzem w jednej kieszeni. Tak, aby płacąc za uliczne jedzenie, picia i inne drobne wydatki, nie wyciągać portfela. Portfel też warto trzymać pod ubraniem. Michał np. korzysta z materiałowej kieszonki, przywiązanej do szlufek spodni. Szlufki przykryte paskiem. Po takim przygotowaniu kieszonkowcy mogą nam naskoczyć :) Fajne są też paski do spodni z kieszenią ukrytą w wewnętrznej stronie. Tu trzymamy kasę na czarną godzinę.
- Internet: Jest ogólnie dostępny. W bardzo wielu restauracjach, guest house'ach czy kawiarniach można znaleźć darmowe WI-FI. W lepszych hotelach - zasięg sieci sięga do pokoju. Jakość połączenia często pozostawia wiele do życzenia, ale maile da się sprawdzić. Istnieją też bardzo tanie kafejki internetowe (jak u nas za dawnych, dobrych czasów), w których można np. bezproblemowo wydrukować bilety. (zawsze lepiej mieć papierową wersję, niż pokazywać konduktorom na ekranie smart phone'a - chociaż to też przechodzi). Zdarza się również, że w hostelach są wolnostojące komputery, z których można korzystać.