W Indiach naprawdę nie jest łatwo:)
Wszystkie hinduskie perełki, takie jak przesławny Tadź Mahal,
poukrywane są w plątaninie brudnych, śmierdzących uliczek i
podróżując samodzielnie naprawdę potrzeba determinacji, by to
wszystko odkryć.
Do naszych wysiłków zwiedzalniczych
dołączyła Ola. Zaczynamy łaskawie od podarowania New Delhi
trzeciej szansy na pokazanie nam swojej przyjaźniejszej twarzy. Ola
jest tu po raz pierwszy, to twarda zawodniczka jeśli chodzi o
oglądanie zabytków, więc nie tracimy czasu.
Świątynia Lotosu w Delhi ciekawi nas
ze względu na swoją uniwersalność. To świątynia dla każdego,
pozbawiona jakichkolwiek przedmiotów kultu; w środku znajdują się
krzesła i puste ściany – z założenia wyznawca każdej religii
ma się tutaj czuć jak u siebie. Bardzo praktyczne! Świątynię
wybudowali wyznawcy religii babaistycznej, która jak dla mnie
jest najbardziej uniwersalną na świecie – zakłada, że we
wszystkich religiach chodzi o to samo, wszystkie na swój sposób
dążą do tego, by człowiek osiągnął zbawienie i był
szczęśliwy. Więc po co tworzyć podziały, lepiej się w tym
dążeniu złączyć i nie tworzyć żadnych sztucznych rytuałów
itp. Wyznawcy stawiają też mocno na edukację i równość kobiet i
mężczyzn. Jedno z zaleceń mówi, że jeśli w rodzinie jest syn i
córka i tylko jedno dziecko można posłać do szkoły, należy
posłać córkę, ponieważ to kobiety są przyszłością narodu :)
|
Świątynia lotosu. Z lotu ptaka baseny z wodą tworzą płatki. :) |
|
Rodzina czekająca w długiej kolejce do Lotus Temple. |
Nie powiodło nam się z odwiedzeniem Czerwonego Fortu ani
Muzeum Gandiego – raz był to poniedziałek, a wówczas większość
obiektów jest pozamykana, następnego dnia akurat pani premier
zechciała się wybrać do fortu i dla gawiedzi był wstęp
wzbroniony.
Za to zaspokoiłyśmy z Olą sroczy
instynkt na Chandi Chowk, jednej z głównych ulic handlowych na
przeciwko Czerwnego Fortu. Sprzedają tam wszystko, z czego warto
wspomnieć sari i przyprawy (tzw. Spice Market, część Chandi
Chowk). Targowanie się jest koniecznością; najlepszą dla nas
techniką okazało się odchodzenie od stoiska. Sprzedawcy wybiegają
za nami i oferują znacznie większe rabaty niż na początku
wspólnych dyskusji.
|
Spice market. |
Delhi, mimo wszystko dość mocno nas
zmęczyło. Jest tu gorąco, brudno, głośno, sprzedawcy nachalnie
zachwalają swoje towary. Po dwóch intensywnych dniach
zdecydowaliśmy, że jedziemy do Agry.
Dworzec główny w Delhi ma osobne
wejście dla posiadaczy biletów, nie trzeba przechodzić przez kasy.
Prześwietla się tam bagaż jak na lotnisku przed wejściem na
perony :) Tuż przy wejściu Hindus, po obejrzeniu naszych biletów,
poinformował nas, że nasz pociąg ma 8 godzinne opóźnienie.
Wyjaśnił nam, że ponieważ kupowaliśmy nasze bilety przez
internet, musimy pojechać do specjalnego biura na drugim końcu
miasta, aby odzyskać pieniądze i kupić ewentualnie nowy bilet. Pan
zaoferował nam mapkę, wytłumaczył co i jak, przystępnie i miło.
Nauczeni doświadczeniem, nie zaufaliśmy tej uprzejmości.
10 minut później spokojnie
siedzieliśmy w toczącym się powoli pociągu do Agry :)
Zajechaliśmy na miejsce dość wczesnym wieczorem, a kierowca auto
rikszy (na dworcu w Agrze jest stanowisko pre-paid taxi, najlepiej
tam od razu się kierować po wyjściu z pociągu) okazał się być
znajomym Kingi Rusin, pokazał nam nawet jej wpis w swoim
dzienniczku. Mieliśmy też niebywałe szczęście – tego dnia był
ostatni dzień darmowego wejścia do Tadź Mahal (największej
atrakcji miasta) z okazji muzułmańskiego festiwalu. Zostawiliśmy
bagaże w hotelu i ruszyliśmy biegiem do wejścia. Normalnie wejście
dla turysty z zagranicy kosztuje 750 rupii (jakieś 42 zł, bardzo
dużo jak na hinduskie standardy!), dla obywatela Indii – chyba 20
rupii.
Darmowe wejście miało jednak swoją
cenę. Dzikie tłumy, bicia bębnów, wielka kolejka do środka
grobowca... Widoki wynagrodziły jednak te niedogodności:)
|
Brama wejściowa na teren Taj Mahal. |
|
Tłumy hindusów niosą długie wstęgi, którymi później będą oplatać grobowiec Szahdżahana i jego małżonki, dla której to Taj Mahal zostało zbudowane. W ciągu kilku dni trwania festiwalu, znajdujący się w podziemiach grobowiec, zostaje otwarty dla zwiedzających. Mieliśmy sporo szczęścia. :) |
Przepiękny Tadź Mahal i pozostałe
zabytki Agry (Baby Tadź Mahal, Czerwony Fort i inne – Ola dzielnie
zwiedziła wszystkie, my już je znaliśmy z poprzedniej wizyty w
Agrze) kontrastują z walającymi się śmieciami, krowimi odchodami,
obskurnymi uliczkami, smrodem, hałasem... Nie potrafię pojąć
Hindusów - jak można codziennie patrzeć na takie cudeńka i z
obojętnością zohydzać najbliższą tym wspaniałościom okolicę?
Mam wrażenie, że jedyne co Hindusi tutaj robią, to kucają przed
swoimi obrzydliwymi chatynkami (tu ludzie rzadko siedzą), wypluwają
przeżuty tytoń i dorzucają do sterty śmieci tuż pod własnym
oknem kolejny plastik. W tych parszywych okolicznościach chyba
jedyną rozrywką jest gapienie się i zagadywanie przybyłych
turystów. Indie to naprawdę wymagający przeciwnik...
Po Agrze kolejnym punktem programu były
świątynie w Khajuraho. Pomysł odwiedzenia tego miejsca sprzedał
nam Mariusz; gdy tylko Michał zobaczył zdjęcia, stały się one
obowiązkowe do zobaczenia :)
|
Świątynie w Kajuraho są stworzone z dziesiątek rzeźb. Sposób w jaki są wykonane oraz ilość i dokładność detalów, powalają z nóg. |
|
Rzeźby wewnątrz jednej ze świątyń. |
|
Zapomnieliśmy wspomnieć, że Kajuraho, przepełnione jest elementami Kama Sutry. Zdecydowana większość rzeźb ma zabarwienie erotyczne... |
|
... lub po prostu przedstawiają orgie w najróżniejszych konfiguracjach. |
Warto wiedzieć, że cały kompleks Kajuraho (świątyń było 85, dziś zostało już tylko 25) powstał mniej więcej w tym samym czasie, kiedy to Mieszko I chrzcił Polskę. :)
Nie pisałam jeszcze o upale. Tak się
pechowo składa, że maj i czerwiec to najgorętsze miesiące w
Indiach. Co to znaczy najgorętsze?
Kiedy na dworze jest, powiedzmy 8
stopni Celsjusza, to jest dość chłodno. Dziesięć stopni więcej
robi już sporą różnicę i przy 18°C
spokojnie można mówić o bardzo przyjemnej aurze. Kolejne dziesięć
stopni w górę pozwoli już na pełen relaks na plaży - myślę, że
28°C
to taka optymalna temperatura. Dodajmy raz jeszcze
dziesięć stopni i mamy upalne 38°C,
gdzie już raczej nie chce się nic, tylko leżeć, pocić i pić.
No, to dodajmy ostatnią porcję dziesięciu stopni w górę...
48°C
to
najwyższa temperatura, z jaką przyszło nam się zmierzyć. Średnia
temperatura powietrza w północnych Indiach w tym okresie to 45 °C.
Naprawdę milusio.
Wyjeżdżając
z Khajuraho poznaliśmy Abrahama, Meksykanina mieszkającego w
Chinach. Razem pojechaliśmy pociągiem do Varanasi, świętego
centrum Indii. Marzeniem każdego Hindusa jest umrzeć właśnie tu,
aby jego ciało zostało spalone i popioły wrzucone do Gangesu.
Oznacza to automatyczne zbawienie, niezależnie od prowadzonego
wcześniej życia.
|
Widok na Varanasi i Ganges. Poziom wody jest bardzo niski, ponieważ maj to końcówka pory suchej w Indiach. |
Ciała
w Varanasi pali się non stop (wyjątkami od spalenia są: małe
dzieci, kobiety w ciąży, brahmini, trędowaci i ukąszeni przez
kobry- ich ciała sa wrzucane do Gangesu bez palenia). Śmierć i
wszystko, co z nią związane jest tu niemal na pokaz. Widzieliśmy
ciała płonące na stosie, pływające w rzece, niespalone ciało
jedzone przez psy, psy wyszukujące spomiędzy popiołów ludzkie
kości, przygotowywanie do spalenia. Martwe ciała owinięte w
prześcieradło i udekorowane kwiatami transportuje się do miejsca
spalenia wąziutkimi uliczkami - dla osoby mijającej taki kondukt
trup będzie tylko kilka centymetrów od nosa. To wszystko nie jest w
żaden sposób odseparowane od codziennego życia, równolegle z
„pogrzebami” (czyli paleniem ciał) kilkanaście metrów dalej,
odbywają się ceremonie ku czci Matki Gangi, jak Hindusi nazywają
Ganges.
Przypis od Michała: robienie zdjęć ceremoniom pogrzebowym jest wysoce niestosowne, wręcz może skończyć się na rękoczynach ze strony rodziny zmarłego. Zdarzają się nawet interwencje policji. Ze względu na szacunek dla zmarłych, rodzin i kultury hinduskiej, oczywiście nie robiliśmy żadnych zdjęć.
|
Niespalone ciało płynące w Gangesie. Ponoć Brahmin - święty człowiek. |
|
Ceremonia na cześć Shivy i Matki Gangi. |
Na
tym przystanku koniec zwiedzania Indii. Kolejny nasz cel to Nepal :)
Parę ciekawostek i informacji praktycznych:
rezerwując
bilety przez internet, warto to zrobić minimum dzień wcześniej.
Jeśli się nie uda, zostają dwie opcje:
opcja
„Tatkal” - są to dodatkowe miejsca przygotowane dla VIPów
oraz zagrniacznych turystów. Są one poza standardową rezerwacją
i kosztują nieco więcej. (ok. 40-50%). W przypadku podróży
klasą SLEEPER, w które bilety są śmiesznie tanie, taki wydatek
jest akceptowalny. Jeśli wybieramy pociąg z AC – dodatkowe
koszty są już przytłaczające.
opcja
„open ticket” - bilet bez rezerwacji miejsca. Wchodzi się do
wagonu klasy Sleeper i patrzy, która pryczka jest wolna.
Skorzystaliśmy raz z tej opcji, z dość dobrym skutkiem, choć
pryczki nie były do jednoosobowego wykorzystania.
z
czystym sumieniem można polegać na Sikhach, wyznawców sikkhizmu,
w charakterystycznych turbanach na głowie. Są to rozsądni,
uczciwi, otwarci, pomocni, NIE NATRĘTNI, godni zaufania ludzie. Za
każdym razem, gdy mieliśmy z nimi do czynienia, dobrze na tym
wyszliśmy. W razie kłopotów, naprawdę warto się zwrócić do
nich.
Z
uwagi na straszliwy brud na ulicach, chodzenie w klapkach na
cieniutkiej podeszwie stanowczo odradzam. Michał i Ola, mimo
czterdziestu paru stopni, w najgorszych miejscach chodzili w
adidasach lub trekach, ja zawsze w japonkach na bardzo grubej
podeszwie.
prawdziwa
cena dowolnego towaru lub usługi to około 1/3 tego, co na dzień
dobry powie sprzedawca. Nam zwykle udaje się utargować połowę.
W
Varanasi na przeciwko poczty głównej znajduje się punkt pakowania
paczek. Warto tam podejść i zobaczyć, w jaki sposób paczki są
pakowane :) Pan owija ja w płótno, zeszywa je nitką, roztapia
wosk i lakuje.
Północne
Indie nie są drogie. 100 rupii to około 5,50 zł. Za pokój bez
klimatyzacji, z łazienką płaciliśmy (zależnie od lokalizacji)
250 – 750 rupii, z klimatyzacją około 1000 rupii; bilety na
pociąg (znów zależnie od klasy ) to od około 100 do 700 rupii
(średni czas naszych przejazdów to 6-7 godzin); obiad od 5 do 200
rupii (zależnie czy zjedzony na ulicy czy w knajpce).
Absolutny
hicior – lassi. To bardzo popularny w Indiach napój z jogurtu,
cukru i mleka (tzw. Plain lassi); można do niego dodać zmiksowane
dowolne owoce. W Varanasi Abraham odkrył dla nas maciupki „sklepik”
Blue Lassi, który serwował ten napój w najlepszej wersji na
świecie. Do tego był podawany w tradycyjnych, glinianych
garnuszkach.
|
Blue Lassi Shop - najlepsze lassi w Indiach. |
|
W Blue Lassi z Olą i Abrahamem. |
Wybraliśmy
się do kina – (tu jest trailer filmu, który oglądaliśmy);
spodziewane wiwaty, gwizdy i owacje widzów na widok głównego
bohatera lub jego spektakularnych akcji – zaliczone :)
|
Wyjście z kina w Varanasi. |
woda
w hostelach jest zwykle (teoretycznie) zimna, co przy 40kilku
stopniowych upałach jest pożądane. Jednak baniak z wodą na dachu
nagrzewa się przez cały dzień i prysznic w ciągu dnia będzie
bardzo gorący. Zimna woda dostępna jest wcześnie rano albo późno
wieczorem.
Hindusi
namiętnie żują różne specyfiki (tytoń, betel, bóg wie co
jeszcze); Michał z Abrahamem spróbowali jednego z nich;
|
Betelopodobny specyfik w przygotwaniu. Bardzo odświeżający! :) |